
fot. Joanna Papieska
Słoneczny październik jest jak stypa po lecie, na której wszyscy pocieszają się krzepiącymi wspomnieniami o zmarłym, a w gruncie rzeczy mieliby ochotę po prostu sobie popłakać.
Może chodzi o to, że słońce jest teraz niżej, bez pardonu przypominając, że to naprawdę koniec lata, a w zasadzie schyłek jesieni. Nawet jeśli jest złota, nie budzi we mnie zachwytu, budzi melancholię, która zadziwiająco łatwo przeobraża się w smutek. Wędruję przez dywan z opadłych liści, ich szelest pod stopami jest jak ostatni krzyk, który zapowiada, że już wkrótce zgniją. Złocistość tej jesieni jest złowroga. Nawet zwierzęta stąd uciekają, niejako potwierdzając, że tylko wiosną i latem da się tu żyć.
Najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i przeleżała pod nią do wiosny (tak, jestem wiośniarą). Pod kołdrą jest ciepło i bezpiecznie. Niestety czasem zagląda pod nią psi pyszczek, a z jego oczu można wyczytać, że bardzo potrzebuje spaceru. Wędruję więc przez jesienny, poranny park, a po policzkach płyną mi łzy. W moim życiu nie dzieje się nic złego, po prostu ostatnio jest mi smutno i nie zamierzam tego nie okazywać.

Pozwalam sobie na to odkąd zrozumiałam, że smutek bywa dla mnie karmiący. Daje mi refleksje i pomysły. Piękne zdania, niepokojące zbitki wyrazów, wyobrażone historie i obrazy. Tak naprawdę pozwala mi na prawdziwsze, bardziej głębokie życie. Jak mam żyć w pełni, jeśli odetnę się od mniej komfortowych emocji? Smutek jest na drugim biegunie radości, jeśli będę go wypierać, ona też na tym straci. Płacz mnie z kolei oczyszcza. Owszem, czasem bym chciała zakręcić kurki łez w oczach. Czasem płaczę za dużo i za często. Ale, tak właściwie, czy są jakieś normy płaczu? Raz w miesiącu na filmie jest ok, ale już dwa razy to powód do niepokoju? Przy czterech obowiązkowo do psychiatry?
Niestety w moim przypadku czasem piękny smutek przeradza się w czarną dziurę. Słowo na d. Pustkę i niemoc. Depresję. Kiedy więc znów zaczyna przeważać w mojej gamie nastrojów, staję się czujna. Bardzo, bardzo nie chcę, żeby moje samopoczucie jeszcze bardziej zjechało w dół, na samo dno pustki. W zasadzie nie jestem przekonana, czy da się temu zapobiec. Ale próbuję. Wiem, że w tym jesiennym, smutkogennym czasie muszę o siebie tym bardziej dbać. Pamiętać, żeby było mi ciepło, żebym była zdrowo nakarmiona i wyspana, żeby moje ciało było aktywne i rozciągnięte, a umysł nieprzebodźcowany. Bo gdy zadbam o ten swój podstawowy komfort, to będzie mi łatwiej zmierzyć się z całą resztą. Być może nawet polubię swój smutek i skorzystam z tego, co może mi dać. Nie pozwolę mu się przytłoczyć.
Tak, pomarańcze i brązy to nie moja paleta barw. Nie jestem w stanie kontemplować jesieni, za to mogę kontemplować swój smutek. Naostrzyłam ołówki i naszykowałam notesy, by spisywać, co mi tym razem przyniesie.

jesteś piękna taka smutna.
smutek jest piękny.
dbaj o siebie, o niego i naostrzone ołówki.
PolubieniePolubienie