
Moje pachnące, i nie tylko, skarby
Nie zdjęcia, nie filmy, nawet nie osobiste zapiski są dla mnie najlepszym nośnikiem wspomnień. Gdy wącham perfumy, których kiedyś używałam, przypominają mi się konkretne momenty życia. To dlatego w podróż zawsze zabieram nowy zapach. Kiedy po powrocie do domu dopada mnie chandra, wystarczy, że się nim spryskam, a piękne chwile wracają.
Nie jestem wierna zapachom i zazwyczaj nie udaje mi się skończyć całego flakonu – większość zbyt mocno mi się kojarzy, bym potem mogła się nimi ot tak, po prostu, spryskiwać. Są piękne zapachy na zawsze dla mnie stracone – naznaczone kłótnią, złym humorem czy osobistą porażką. Są też jednak takie, które niczym wehikuł czasu przenoszą mnie w najlepsze momenty mojego życia. Do tych lubię wracać, choć używam ich ostrożnie, by nowe wspomnienia nie zamazały tych pierwotnych wspaniałych. Szczególne miejsce w moim sercu zajmują zaś perfumy, których używałam na wakacjach. Nie tylko bardzo mi się podobają, ale też przywołują w pamięci słońce, radość, błogie nicnierobienie albo szalone przygody. Oto pięć, które lubię najbardziej, w pakiecie ze wspomnieniami, które we mnie budzą.
Aria di Mare, czyli nurkowanie w Dahab

Do Dahab w Egipcie poleciałam z dwoma przyjaciółkami dziesięć lat temu. To były pierwsze wakacje odkąd zaczęłam stałą pracę, a przez to bardzo wyczekane. W ciągu dnia leniuchowałyśmy na plaży albo nurkowałyśmy, wieczorami imprezowałyśmy. Jadłyśmy falafele z ulicznych stoisk, przemierzałyśmy pustynię na wielbłądach i piłyśmy herbatę z Beduinami. Nie ominęła nas zemsta faraona i kilka razy się posprzeczałyśmy.
Gdy dziś wącham perfumy, których wtedy używałam, wraca nie tylko wspomnienie Dahab, ale i mnie samej – dziesięć lat młodszej. Niepewnej siebie, trochę pogubionej, wrzuconej w rytm praca-weekend, a jednocześnie pełnej nadziei, że życie może wyglądać inaczej, pełniej, głębiej, ciekawej. Ta dziesięć lat młodsza ja jeszcze nie wie, że jej nadzieje mogą się spełnić.
Choć nie jestem fanką świeżych zapachów, dla Aria di Mare robię wyjątek. Pachnie jak nadmorski poranek, który zapowiada upalny dzień, choć sam jeszcze upalny nie jest. Wyczuwam w nim sól, wiatr, morską bryzę, piasek, który dopiero nagrzewa się od słońca. Ale przede wszystkim – zero banału typowego dla wszelkich „oceanicznych” perfum.
Całość jest zdecydowanie świeża, choć przy tym wytrawna, słona i zmysłowa. Otwarcie stanowią nuty morskie, w sercu wywąchać można liię, zaś baza to piżmo i gardenia tahitańska.
Herba Fresca Guerlain, czyli tęsknota za Tajlandią

Herba Fresca, czyli pierwsza woda z kolekcji Aqua Allegoria Guerlain powstała w 1999 roku, ale ja poznałam ją dużo później – w 2013, tuż przed wylotem do Tajlandii. No i stało się: spakowałam ją do plecaka i na zawsze będzie już dla mnie zapachem miasteczka Pai na północy kraju, mekki artystów i backpackersów, parnego, krzykliwego Bangkoku oraz rajskich wysp, do których można się było dostać tylko rybacką łodzią. Przywołuje wspomnienie pitej po raz pierwszy w życiu wody z zielonego kokosa, rumu SangSom i tańców na plaży przy zachodzie słońca. Po powrocie do Polski przepłakałam wiele poranków przed wyjściem do pracy – tak bardzo nie lubiłam wtedy swojego życia. A gdy przestałam płakać, zabrałam się do działania. Jeszcze w tym samym roku zmieniłam pracę i poleciałam po raz drugi do Tajlandii, za którą strasznie tęskniłam. Z Herbą Freską w walizce – by utrwalić wspomnienia.
Zapach jest soczysty i apetyczny jak najlepsze mojito. Oto mięta doprawiona rumem, limonką i kryształkami brązowego cukru, które chrupią między zębami. Marka Guerlain zdradza, że w nucie głowy są cytryna i koniczyna, zielona herbata i mięta w nucie serca oraz konwalia i cyklamen w nucie bazy.
Pampa Humeda, czyli raj tuż za rogiem… na wyspach Tonga

Na wyspy Tonga w Polinezji pojechaliśmy po trzech miesiącach zimy w Nowej Zelandii. Nie mieliśmy wobec tego miejsca żadnych oczekiwań (no, może poza tym, że chcieliśmy się trochę wygrzać przed powrotem do Polski), okazało się zaś dziwne, fascynujące i mało turystyczne. Pływaliśmy oko w oko z wielorybami, mieszkaliśmy na rajskiej plaży, po której biegały świnie oraz w domku na drzewie, pod którym zamieszkały dzikie koguty, za nic mające sobie rytm dobowy swoich udomowionych pobratymców: piać zaczynały o drugiej w nocy – i tak aż do świtu. Wdrażaliśmy się w tongijski rytm życia, w którym czas nie istnieje, rozkłady jazdy zmieniają się z chwili na chwilę i niczego nie można być pewnym (także tego, czy zdążysz na samolot do domu). Tongijczycy, z twarzami jak z obrazów Gauguina, w oczekiwaniu na prom czy autobus zajmowali się tym, co lubią najbardziej i co zabija ich najczęściej – ucztowaniem (główną przyczyną śmierci jest tam przejedzenie).
Za każdym razem, gdy odkorkowuję buteleczkę Pampy Humedy, czuję więc nie tylko piękne, ziołowe nuty, ale przede wszystkim inność tamtego miejsca, która podważyła wiele oczywistych prawd o moim świecie. Pampa Humeda to zapach trawy po deszczu i powietrza po letniej ulewie. Ma w sobie cierpkość gniecionych w dłoni ziół i ani odrobiny słodyczy. W zamyśle twórców inspirowana wilgotną pampą, regionem na granicy Argentyny i Urugwaju, moim zdaniem idealnie sprawdza się podczas upału, bo świetnie orzeźwia. Są w niej nuty szałwii, eukaliptusa i oregano.
Un Jardin Sur La Lagune, czyli powrót na Bali

To była moja trzecia wizyta na Bali. Powrót na ukochaną wyspę, której wizerunek zniekształciła nieco nagła instagramowa sława, wiązał się z niepewnością – czy nadal mi się będzie podobać? Mimo bajkowego otoczenia, nie były to przesłodzone wakacje rodem z mediów społecznościowych, w hotelach z basenami infinity pool i wycieczkach do selfie spotów, na które obowiązuje… selfie ticket (owszem). Były za to intensywne, pełne spotkań, przemieszczania się z miejsca na miejsce, nowych doświadczeń i pracy nad sobą. W cieniu przyczajonego do wybuchu wulkanu Agung (który faktycznie wybuchł kilka tygodni po naszym powrocie do Polski) uczyłam się wstrzymywać oddech i mierzyć z własnym lękiem na kursie freedivingu. Spacerując w zwiewnej sukience uliczkami Ubudu mogłam przekonać się, jak wiele zmieniło się od czasu, gdy byłam tu pierwszy raz, trzy lata temu. W Ubud i we mnie.
Bali jest przesiąknięte wonią kadzideł, kwiatów frangipani i od czasu do czasu gnijących durianów. Lubię więc używać tu perfum, które nie będą konkurencją dla tego olfaktorycznego szaleństwa. Tym razem wybór padł na Un Jardin Sur La Lagune, najnowsze dzieło ze słynnej ogrodowej linii Hermesa (swoją drogą marzę, by kolekcję uzupełniły kiedyś pachnące frangipani i kadzidłem ogrody Ubud!). To zapach intrygujący i elegancki, ale w żaden sposób krzykliwy. W zamyśle twórców inspirowany tajemniczym ogrodem w Wenecji, kwiatowo-drzewny. Dla mnie bardziej drzewny i raczej słony. W wilgotnym balijskim klimacie wydaje się otulający, w Polsce nabiera dystyngowanego i niezwykle szykownego chłodu.
W składzie wywąchać możemy magnolię, pittosporum, lilię, nuty morskie i nuty drzewne.
Dark Amber and Ginger Lily Jo Malone, czyli sielanka w Kawkowie

To dla mnie zapach miejsca, które latem w Polsce kocham najbardziej. Okolice Kawkowa na Warmii to piękne łąki i artystyczna społeczność, która nie boi się rzeczy niebanalnych i niesztampowych. W okolicy jest Camp SPA, do którego wchodzę przez czarodziejską bramę stojącą na środku łąki, by poddać się masażowi pod gołym niebem albo kąpieli w balii z kieliszkiem cydru w dłoni. Wędrując po okolicy trafiam na siedzibę Teatru Węgajty i do ośrodka Tu i Teraz, w którym odbywają się słynne na całą Polskę warsztaty rozwojowe. W Galerii Kawkowo zawsze jest pyszna tarta i mały kociak do pogłaskania. Lawendowe Muzeum Żywe zachwyca plantacją lawendy, której zapach niesie się daleko w wioskę. Noc spędzam w którymś z malowniczych domostw: Moniówce albo Butterfly Factory. Lubię przyjeżdżać tu w sierpniu, gdy spada deszcz Perseidów.
Dark Amber&Ginger Lily to dla mnie właśnie zapach rozgwieżdżonego nieba, koncertu świerszczy na łące, ostatnich ciepłych nocy przed nadejściem jesieni. Jest trochę pudrowy, trochę imbirowy, jednocześnie słodki, cierpki i kwaskowy. Jemu także daleko od sztampy. Niektórzy twierdzą, że to zapach na zimę. Dla mnie, wielbicielki ciężkich, piwnicznych kompozycji, do typowo zimowego zapachu mu daleko, będzie za to super na letni wieczór. Tę drzewno-orientalną kompozycję tworzą m.in. nuty kardamonu, imbiru, różowego pieprzu, jaśminu, orchidei, drzewa sandałowego i paczuli.